„Żeby nam nie obcięto budżetu. Z resztą sobie poradzimy” – powiedział dyrektor Opery na Zamku w Szczecinie i wiceprezes Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów o przyszłym sezonie artystycznym. O dotychczasowych eksperymentalnych pandemicznych premierach, sukcesach teatru pomimo niepewnego, poszarpanego czasu, nominacjach do prestiżowych nagród, Fryderykach oraz zaplanowanych premierach z Jackiem Jekielem rozmawiała Magdalena Jagiełło-Kmieciak.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak:
Czy Opera na Zamku odrobiła lekcję covidową?
Jacek Jekiel:
Jak najbardziej. Nie tylko skorzystaliśmy z darów technicznych umożliwiających kontakt z publicznością, gdy teatr jest zamknięty, to jeszcze postaraliśmy się o ten rodzaj działalności artystycznej, która z natury rzeczy ułatwia pracę artystom. Opera skupia przecież ogromną liczbę osób i na scenie, i w orkiestronie.
Trzeba było się „przeredagować”…
Wymyśliliśmy z dyrektorem artystycznym Jerzym Wołosiukiem patent na „przedstawienia pandemiczne”, kameralne zarówno w zakresie reżyserii – czyli kilka osób na scenie, w dość dużym dystansie – ale również skorzystanie z partytur, których raczej w normalnym czasie się nie używa, na dużo mniejszy skład orkiestry. To umożliwiło przełamanie lęków i zachęciło artystów, by uczestniczyli w przedsięwzięciach, kiedy pandemia wręcz szalała. Mogliśmy przygotowywać i próby, i spektakle…
Także eksperymentalne?
Tak, był to rodzaj eksperymentów artystycznych, bo nigdy nie wiadomo, jak te przedstawienia zostaną przyjęte. Dzięki spektaklom online także najważniejsi recenzenci mogli nasze przedstawienia obejrzeć, bo Szczecin leży jednak na peryferiach, więc często trudno im się tu dostać (śmiech). A że w większości były pozytywne – myślę tu głównie o premierze spektaklu „Eugeniusz i Tatiana – Zakręt” – to zachęciło nas to do tego, by podążać tym tropem. Odnajdywanie nowych płaszczyzn dla reżysera i czytelniejsze przesłanie „tu i teraz” są jakąś szansą na drogę w nowym kierunku, jeszcze niezbadanym. To korzyść, która wynika z tego podłego pandemicznego czasu, jedna z nielicznych.
Opera na Zamku może też poszczycić się nominacjami do Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury i współorganizacją Gali Fryderyków, która po raz pierwszy odbyła się w Szczecinie.
Nagrody imienia Kiepury będą przyznawane za premiery w 2020 roku. Wtedy udało nam się wystawić jedynie jedną: „Romea i Julię”, chwilę przed tym, jak wszystko tąpnęło i teatry zostały zamknięte. Dostaliśmy nominacje w cennych operowych kategoriach: najlepszy dyrygent, najlepsza śpiewaczka operowa i najlepszy śpiewak operowy. Trzy nominacje na trzy nasze zgłoszenia. Aż strach pomyśleć, co byłoby, gdybyśmy tych premier mogli zrobić więcej (śmiech). I Gala Fryderyków… Po raz pierwszy zawitała do nas. Gala muzyki poważnej odbyła się w Operze na Zamku. To wielkie wyróżnienie, także dla Szczecina, potwierdzające, że liczymy się na kulturalnej mapie Polski. Potwierdza to choćby fakt transmisji telewizyjnej. Nasze miasto przestaje być anonimowe.
Zajrzyjmy teraz do następnego sezonu artystycznego. Zapowiada się imponująco. Jakie premiery planuje Opera na Zamku?
Dla mnie najważniejszą rzeczą jest wystawienie – wreszcie (śmiech) – musicalu „My Fair Lady”, do którego przygotowujemy się już dwa lata, i który ciągle pandemia nam odbierała. Tego spektaklu absolutnie w warunkach pandemicznych nie da się przygotować, ponieważ liczba artystów: solistów naszego teatru, śpiewaków i aktorów z zewnątrz, chóru, baletu czy orkiestry jest ogromna. Zawsze chciałem zrobić „My Fair Lady”, nie tylko z racji samej opowieści czy popularności filmu „Pretty Woman”, luźno opartym na tym schemacie – biedna, prosta dziewczyna i jej nauczyciel, który próbuje sprawić, by ta stała się damą. Ale interesuje mnie też, czy szablon z Anglii sprzed ponad stu lat zafunkcjonuje współcześnie. I choćby widząc projekty kostiumów wiem, że nasza „My Fair Lady” będzie zupełnie inna, ale jednocześnie każdy dostrzeże w niej, to co kocha najbardziej. To, czego się spodziewa – będzie, ale dostrzeże też elementy inne, których nie spotkał w żadnym innym teatrze na świecie. Kolejna premiera to „Król Roger” Karola Szymanowskiego, który poza Chopinem jest najbardziej znanym na świecie polskim kompozytorem. To też od lat było moim marzeniem. Wielkie teatry w Europie wystawiają „Króla Rogera”, mają go w swoim repertuarze jako kanon, więc wstyd by było, gdybym go nie wystawił (śmiech). Mamy już skompletowany zespół realizatorów, mamy fajną obsadę, mam nadzieję, że wszyscy będą mile zaskoczeni, że będą mogli w tym tytule zobaczyć naprawdę wybitnych śpiewaków, którzy podbijają sceny europejskie. Pokażemy też ikoniczny balet „Don Kichot”, oparty na słynnej powieści Cervantesa. Bardzo lubię outsiderów, a Don Kichot nim jest, choć jest zarazem człowiekiem z krwi i kości, piękną postacią… Outsider przeistacza się, żeby wykonać jakieś specjalne zadanie. Na tym polega przecież ludzka tęsknota za superherosami, na chęci sprostania trudnym wyzwaniom. To będzie istne zderzenie instytucji artystycznej z absolutem.
Mamy jeszcze dwa mniejsze nowe projekty: współczesny balet dla dzieci, który będzie pokazany w ramach Polsko-Niemieckich Dni Teatralnych w ramach naszej sieci teatralnej w Schwedt, Greifswaldzie i na naszych deskach oraz niezwykła, studencka – jeśli chodzi o artystów – ale absolutnie profesjonalna jeśli chodzi o muzyków, kompletnie zapomniana barokowa opera Antonia Bioniego „Issipile”, oparta na antycznych mitach. Postanowiłem, że ten quasi-teatr pokażemy w świeżo odrestaurowanej, czarującej Willi Lentza i w streamingu.
Czyli trzymamy kciuki, żeby…?
Żeby nam nie obcięto budżetu (śmiech). Z resztą sobie poradzimy.
Dziękuję za rozmowę.